menu
pl

Modlitwa, czyli skąd się wzięła nazwa firmy AUTOR: ANDRZEJ ORŁOWSKI, 17 września 2018


Na poddaszu, między dwoma szczytami, od południa, chciałem mieć ganek. Taki duży jak u babci. Żeby można było na nim w lecie spać. I koniecznie kryty, jak cały dom, gontem kładzionym dubeltowo.
Majster Józef Bobak Końcowy ostrzegał, że  wypłaszczony dach nad tym gankiem i to w dodatku od południowej strony, nie zda egzaminu. Twierdził, że gont posypie się najpierw właśnie na tej połaci. Gdyby to było od północy, to co innego. Tam słonko nie operuje tak mocno. Nie ma więc, zwłaszcza pod koniec zimy, albo wczesną wiosną, tak dużych różnic temperatur, które przyczyniają się do szybkiej degradacji gontu. Ale ja nie chciałem Józka słuchać. Uważałem, że student 14 roku architektury wie lepiej, jak zaprojektować  dom. A poza tym Józek miał w ogóle tendencję do "wybystrzania" wszystkich dachów. Nie tylko tych na "pajtach", "budnikach", czy "przyłapach", ale również na normalnym, i tak już stromym dachu,  tradycyjnej, góralskiej chałupy.
Jeszcze przed przystąpieniem do projektowania, zastanawiałem się, jaki konkretnie kąt nachylenia  powinien mieć taki dach. Postanowiłem zasięgnąć rady  kolegi z roku, Jaśka Karpiela Bułecki, który już wtedy uznawany był za największy, zaraz po znanym zakopiańskim lekarzu, doktorze Płazie,  autorytet w dziedzinie budownictwa podhalańskiego. Siedzieliśmy na werandzie Płazówki. Jasiek nie miał wątpliwości, że najbardziej rasowy dach można uzyskać przy zastosowaniu kąta 51 stopni. Oczywiście koniecznie z przyśtychami.
    - Wiesz, bez nich dach robi się taki jakiś krogulczy - dzielił się ze mną tajnikami  podhalańskiej sztuki budowlanej. Długo opowiadał, jak nasi dawni " budarze" stosując  od wieków własną, wypracowaną przez pokolenia recepturę, która precyzyjnie określała  korelację pomiędzy szerokością zrębu, a długością krokwi,  uzyskiwali właśnie kąt nachylenia dachu 51 stopni.  Przy takim kącie, dach, nawet przy oszczędnych przekrojach krokwi, skutecznie opiera się wiatrom halnym i śnieżnym zimom, które dawniej pod Tatrami nie należały do rzadkości.          
    - Zresztą tego kąta używano nie tylko u nas na Podhalu. Później również zastosowali go Egipcjanie do  budowy piramid - dodał na końcu.
 
***
 
Po paru latach okazało się, że zarówno Józek, jak i pradawni "budarze" mieli rację. Mało stromy dach nad gankiem nie wytrzymał próby czasu. Gont na  tej płaskawej połaci zgnił i spróchniał. Pierwsze zaczęły puszczać wodę koryta. Trzeba było szybko coś zrobić. Postanowiłem  prowizorycznie zabezpieczyć ten fragment dachu, aby nie lało się do chałupy.  W tym celu postanowiłem zakupić płyty Onduline. Niestety, czarny kolor jaki wybrałem dostępny był tylko w Krakowie.
    - Wiesz, przywiozę ci te płyty  jutro wieczorem. A jak je rozładujemy, to pójdziemy na jakąś małą wspinaczkę. Tylko musimy się sprężać, bo o 6 rano muszę być w Zawoi. Może skoczymy na Halę i grzmotniemy jakąś drogę w nocy z czołówkami? - zaproponował przez telefon Ćwirek.
Wtedy akurat nie miałem ani czasu, ani złości na góry. Ale spontaniczność propozycji Ćwirka, mojego wieloletniego partnera wspinaczkowego, miała tyle uroku...
Żółty szlak, podprowadzający pod środkowe żeberko Skrajnego Granata, wspinał się znad Czarnego Stawu ostro w górę. Z dżdżystej i dotąd tylko ciemnej nocy weszliśmy w gęstą i lepką czerń absolutną. Właśnie taki, wilgotny kolor ma w nocy mgła. Pomału wysysała ona z nas wszystkie myśli (nawet te o kobietach pięknych i okrutnych) i stopniowo nasze jaźnie zaczęły roztapiać się w ponurej nicości. Przed utratą wiary w jakikolwiek świat zewnętrzny ratowały nas tylko trupie światła czołówek wydzierające ciemności parę metrów  mokrego terenu.
Chwilę później, w piarżystym żlebie, zgubiliśmy ścieżkę. Gdy zastanawialiśmy się, czy też rozpuściła się w czerni, gdzieś wysoko nad naszymi głowami usłyszeliśmy jakby daleki, delikatny poszum.
Dalej wszystko rozegrało się właściwie bez słów. Jeszcze w świetle czołówki mignęła mi spięta  twarz Ćwirka i już gnaliśmy w kierunku ograniczającego żleb żeberka. W chwili, gdy szum przerodził się w grzmot, wbiegaliśmy błyskawicznie stromą ścianką na ostrze żebra. Wytrzeszczaliśmy do bólu oczy, ale wzrok grzązł  w nieprzeniknionej czerni nad naszymi głowami i tylko po narastającym huku mogliśmy sobie wyobrazić frunące ku nam skalne bloki. Z ciemności wyłonią się pewnie w ostatniej chwili. Do końca nie będzie wiadomo czy pieprzną w nas, czy może trochę obok.
    - O kurwa - krzyknął cienko Ćwirek próbując wcisnąć głowę za niewielki, skalny bloczek.
Żeberko, na którym siedzieliśmy trzęsło się i drżało. W żlebie pod nami grzmiała kamienna lawina, krzesząc w ciemności kaskady iskier.
    - Co ty tam krzyczałeś -zapytałem Ćwirka, gdy wszystko uspokoiło się gdzieś na dole. W powietrzu ciągle unosił się zapach siarki.
    - Wiesz, nie pamiętam. Chyba się modliłem - odpowiedział jeszcze wstrząśnięty Ćwirek. Pokiwałem ze zrozumieniem głową.
    - Takie są skutki nie respektowania starych, sprawdzonych receptur dawnych mistrzów ciesielskich - pomyślałem.  Przecież gdyby nie żarliwa modlitwa Ćwirka, to za moją błędną decyzję nadmiernego wypłaszczenia połaci dachowej nad gankiem, pewnie zapłacilibyśmy życiem.
Postanowiłem jakoś upamiętnić to cudowne ocalenie. Właśnie szukaliśmy nazwy dla naszej firmy...

przewiń
w górę